Czcigodny Sługa Boży o. Wenanty Katarzyniec

W dniach 7-8 kwietnia 2018 r. odbyły się Dni Modlitw o beatyfikację Sługi Bożego o. Wenantego Katarzyńca, franciszkanina, którego doczesne szczątki spoczywają w Sanktuarium Męki Pańskiej i Matki Bożej w Kalwarii Pacławskiej. Tegoroczne Dni Modlitw miały szczególny charakter, wpisują się bowiem w Jubileusz 350-lecia kalwaryjskiego sanktuarium.



Sługa Boży o. Wenanty przypomina nam o sensie i wartości chrześcijańskiego życia, którego wielkość zależy nie od nadzwyczajności dokonań, ale od mocy pragnienia i ukochania. Swoim życiem potwierdza, że każdy może i powinien realizować swe powołanie tam, gdzie stawia go Bóg, powierzając mu obowiązki: „Nie każdy może czynić rzeczy nadzwyczajne, ale każdy może spełniać swoje obowiązki”.

Św. Maksymilian Kolbe, który bardzo cenił sobie przyjaźń z o. Wenantym, i któremu wiele zawdzięczał tak określił jego postawę: „O. Wenanty nie silił się na rzeczy nadzwyczajne, ale zwyczajne wykonywał w sposób nadzwyczajny”.

On sam ukazuje niewyczerpane źródło tej nadzwyczajności: „W Bogu znajdzie człowiek prawdziwego przyjaciela, który go nigdy nie opuści, nigdy nie zawiedzie, wszystkie jego pragnienia zaspokoi, jeżeli będzie o Nim często myślał i serce do Niego wznosił, czyli będzie Boga szukał całym sercem, w każdej pracy i w każdej okoliczności życia… Jeżeli chcemy znaleźć Boga, śpieszmy przed Najświętszy Sakrament”… Owocem zaś takiego poszukiwania Boga i Jego odnajdywania jest konkretna miłość, która ucieleśnia się w praktyce codzienności: „Kochajmy tylko, a zaraz nauczymy się przeróżnych znaków, które będą świadczyły o naszej miłości”.


NOWENNA

do Trójcy Przenajświętszej o uproszenie łask za wstawiennictwem
sługi Bożego o. Wenantego Katarzyńca

Boże w Trójcy Jedyny,
bądź uwielbiony za wszelkie dobra,
którymi napełniłeś sługę Twego Wenantego;
on przez życie według rad ewangelicznych
i gorliwą posługę kapłańską w Kościele
stał się przykładem dla Twoich wiernych.
Wynieś, Panie, tego sługę Twego na ołtarze,
abyśmy lepiej mogli Tobie służyć,
mnie zaś udziel łaski, o którą pokornie proszę
za jego wstawiennictwem.
Przez Chrystusa Pana naszego. Amen.

Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…

Odmawiać przez 9 kolejnych dni oraz przystąpić do Sakramentu Pojednania i Komunii świętej.

O łaskach uzyskanych za wstawiennictwem sługi Bożego o. Wenantego Katarzyńca
należy powiadomić Klasztor Franciszkanów w Kalwarii Pacławskiej

Heroiczność cnót, którą Kościół orzekł w stosunku do o. Wenantego Katarzyńca nie narodziła się ze spontanicznego działania, czy też z nieprzemyślanego postępowania, które samoczynnie pojawiało się w trakcie jego życia. Wręcz przeciwnie, każdy etap był nacechowany ciągła pracą nad sobą przy współpracy z łaską Bożą. Droga duchowa, którą wciąż się piął w górę nie była łatwa, ale miała jasno wytyczony kierunek. Wiódł on jednostajnie w stronę doskonałości. Wszystkie jego siły i starania zmierzały do tego, „aby Panu Bogu się przypodobać”.

Nie był teoretykiem i nie poszukiwał wyrafinowanych poglądów na tematy życia duchowego. Dla niego raczej większą wartość miało proste, realistyczne życie urzeczywistniane na wzór świętych, którzy znaleźli Boga i do Niego doszli. Nie pragnął niczego więcej.

W jego ziemskim pielgrzymowaniu uwidoczniło się Boże prowadzenie, które wiodło go przez wszystkie etapy duchowego wzrostu. W naśladowaniu Jezusa Chrystusa cechowała go prosta i niezwykle skuteczna asceza wiodąca, aż do prawdziwej mistyki Krzyża.


Dzieciństwo i młodość

Początków pobożności z łatwością można doszukać się w dzieciństwie. Przybierała ona różne formy i była wyrażona w różnorakich postawach małego chłopca. Jej zasadnicze elementy były ciągle rozwijane i pielęgnowane, również przez dalsze etapy jego młodego wieku. Przełomem w życiu było wstąpienie do nowicjatu, gdyż od tego momentu jego osobowość była kształtowana według reguł życia zakonnego. Dążąc do najwyższej miłości Boga, aż po kres krótkiego życia, starał się realizować ideały, jakim się poświęcił, a które pojawiły się u niego już na samym początku.

Pierwszym etapem w kształtowaniu się jego sylwetki religijnej była rodzina, w której się urodził. Był synem młodego małżeństwa Agnieszki i Jana Katarzyńców. Pod względem materialnym byli bardzo ubodzy, posiadali zaledwie skrawek ziemi i małą chatę krytą strzechą, w której mieszkali. Spośród innych rodzin wyróżniali się „nadzwyczajną bogobojnością, cichością i pracowitością”. W pamięci ludzi zachowali się jako niekłótliwi i spokojni, którzy woleli zrezygnować z własnego zdania, niż doprowadzić do niezgody i obrazy Boga. Wielokrotnie po skończeniu Mszy św. pozostawali razem na długiej modlitwie.

Wychowaniem religijnym chłopca zajęła się matka. Mając cztery lata znał cały pacierz oraz różaniec: „Gdym go nauczyła modlić się na różańcu, często go odmawiał, nawet kilka razy dziennie, choć go do tego nikt nie namawiał”.

Z późniejszych wspomnień zebranych przez o. Floriana Koziurę można się dowiedzieć, że mały Katarzyniec odznaczał się pobożnością, jaką u innych jego rówieśników trudno było zauważyć.

Zdarzało się również, że „młody Apostoł” wygłaszał dzieciom „kazania” w których mówił, że trzeba być dobrym, nie robić innym przykrości, nie grzeszyć, bo grzechy obrażają Boga. Posiadał bardzo wrażliwe sumienie. Wyrażało się ono w tym, że nie brał udziału w „wyprawach” na cudze jabłka lub rzepę, lecz ganił za to rówieśników i prawił im moralizatorskie nauki, za co był często wyśmiewany. Taka postawa wprowadzała dzieci w zakłopotanie i powodowała ograniczenie ich niechlubnego procederu.

Mały Katarzyniec był posłuszny swoim rodzicom, starał się nie być dla nich zmartwieniem. Spełniał ich prośby i życzenia. Znajomi twierdzili, że był dla nich pociechą.

Dla otoczenia i rówieśników Józek był dziwnym chłopcem, a jego zachowanie było niezrozumiałe. Często oddalał się podczas zabawy, odchodził na bok, szukał samotności. Lubił modlić się na różańcu oraz śpiewać pobożne pieśni, których szereg znał na pamięć i w ich śpiewaniu był niezmordowany. Wśród rówieśników stał się propagatorem różańca, zachęcał do wspólnego odmawiania, a gdy nie znalazł zrozumienia, wtedy bronił swojej pobożności mówiąc, że „różaniec każdy powinien odmawiać”.

Ważnym elementem, który na pewno miał jakiś wpływ na późniejsze jego życie był fakt długich chwil spędzonych na modlitwie, przy znajdującej się niedaleko domu drewnianej kapliczce poświęconej św. Franciszkowi z Asyżu.
W miarę dorastania coraz więcej czasu spędzał na samotności i modlitwie. Uwypukliło się to szczególnie w czasie przygotowania do Pierwszej Komunii św.

W jego duchowym rozwoju ważne miejsce zajmowała Eucharystia. Kiedy tylko mógł, przyjmował Chleb Życia, a potem w skupieniu długo się modlił. Dzień, w którym po raz pierwszy przyjął Komunię św. był poprzedzony długim czasem nauk przygotowawczych, na które zaczął uczęszczać ze znajomymi dziećmi już jesienią 1898 r. Nie był to dla niego czas tylko dodatkowej nauki, lecz przede wszystkim czas duchowego pogłębiania się. Więcej wolnych chwil poświęcał na modlitwę i dłużej przebywał na samotności. Można wyciągnąć wniosek, że miało to wielki wpływ na podjęcie, jeszcze co prawda dziecięcej, ale znaczącej decyzji, którą potem ze stałością starał się realizować w późniejszym życiu. Przed Pierwszą Komunią św. wyznał rodzicom, że pragnie zostać księdzem.

Chcąc realizować ten cel musiał podjąć dalszą naukę. Dotychczasowe bardzo dobre wyniki w nauce, zachęty nauczyciela jak i myśl, że być może ich syn zostanie kapłanem skłoniły rodziców, pomimo braku środków materialnych do zgody na rozpoczęcie dalszej edukacji przez ich syna.

Jak bardzo pragnął zrealizować swoje pragnienia może świadczyć fakt, że starał się codziennie w drodze do szkoły uczestniczyć we Mszy św. W swoim zamiarze był tak zdecydowany, że nawet fatalne warunki atmosferyczne i nalegania ze strony rodziców, aby pozostał w domu nie zdołały go od tego odwieść. Podobnie rzecz się miała podczas wakacji, gdy nie był zobowiązany uczęszczać do szkoły.


Aby lepiej uczestniczyć w Ofierze Eucharystycznej postanowił zostać ministrantem. Nie znając łaciny przepisał sobie z kościelnych tablic wszystkie modlitwy i kanony, i wyuczył się ich na pamięć. Gdy cel osiągnął nie posiadał się z radości. Miało to wpływ na jego postawę, bowiem stał się cichy i skromny, nikomu w szkole nie dokuczał, był bardziej posłuszny rodzicom.

W życiu Katarzyńca nastąpił kolejny okres – lata nauki poza domem. Był to czas, w którym skrystalizował nie tylko swoją osobowość, lecz również podjął decyzję, co do dalszego wyboru drogi powołania i nieugięcie się ku niej kierował. Chciał zostać kapłanem. Na przeszkodzie stanęło mu ubóstwo rodziców. Z tego powodu nie mógł więc wstąpić do Małego Seminarium biskupiego we Lwowie, lecz rozpoczął naukę w Seminarium Nauczycielskim. Otwierało mu ono perspektywę na późniejszą realizację swojego zamiaru.

Tak więc w dążeniu do realizacji swojego powołania Katarzyniec wspaniale wykorzystał ten czas, w którym życie zahartowało go w trudach i uczyniło zeń człowieka na wskroś napełnionego Bożym duchem jak również przygotowało do posługi, której się potem podjął.

Katarzyniec przystał na propozycję rodziców i rozpoczął naukę w Radziechowie. Całym sercem przylgnął do nauki i czytania książek, zwłaszcza takich, które mówiły o Bogu. Świadkowie potwierdzają, że dwie z nich cieszyły się szczególnym jego zainteresowaniem: dwutomowe dzieło o życiu Pana Jezusa i Katechizm Soboru Trydenckiego. Od tego czasu zaczął się też okres, który w jego życiu bardzo mocno się uwypuklił, a mianowicie czas wzmożonej pracy intelektualnej pośród niedostatku i biedy. Trudne warunki życiowe nie wywoływały w nim zniechęcenia, użalania się nad sobą, rozpaczy, czy też złości. Wręcz przeciwnie, ujawniały się w nim, cechy posiadane od dzieciństwa, które teraz się rozwinęły i wzbogaciły o inne. „Katarzyniec celował w naukach, był zdolny, pracowity, obowiązkowy, zawsze posłuszny i grzeczny wobec nauczycieli i wychowawców. Był skromny i miły, nie umiał być dumnym z powodu wyróżnienia przez profesora. Nie cenił rzeczy doczesnych, nie wstydził się ani swojego, ani rodziców ubóstwa. Był małomówny, nie afiszował się, nie zdradzał głośno swoich zamiarów na przyszłość. Lubiano go ogólnie i ceniono nie dla dowcipu, nie dla pięknego i bogatego ubrania i miłej powierzchowności, ale dla wzniosłych i pięknych zasad religijnych i moralnych, dla wysokich zalet duszy i serca, dla przykładnych i godnych naśladowania czynów.”

Józef jako najzdolniejszy uczeń, często pomagał z poświęceniem w nauce innym uczniom mniej zdolnym od siebie. Czynił to często zupełnie bezinteresownie poświęcając swój własny czas. Nigdy nikomu nie potrafił odmówić i zawsze wywiązywał się z powierzonych sobie zadań. Tym zjednał sobie serca kolegów .

W trakcie trwania nauki w Seminarium Nauczycielskim Józef Katarzyniec podjął życiową decyzję wstąpienia do zakonu. Nieznane są motywy dlaczego zapragnął to uczynić w trakcie trwania szkoły i dlaczego wybrał zakon Franciszkanów. Niestety swe plany musiał odłożyć na później.

Tymczasem ukończył Seminarium Nauczycielskie i spełniwszy postawione mu przez o. Prowincjała warunki zgłosił się na furtę klasztorną. Po rozmowie z przełożonym otwarł się przed nim nowy etap życia: „Skromność jego była uderzając, pokora pociągająca, robił wrażenie młodzieńca niewinnego. Przyjąłem go z radością do naszego Zakonu” .

Początki życia zakonnego

Katarzyniec osiągnął upragniony cel, jednakże na tej drodze przeszkodę stanowili mu rodzice, którzy nie chcieli się zgodzić na synowską decyzję. Motywowali to również względami ekonomicznymi, gdyż uważali, że w Seminarium Duchownym trzeba będzie dużo łożyć na utrzymanie syna, a jako nauczyciel sam byłby się w stanie utrzymać i pomóc jeszcze rodzinie. Józef odpowiadał na te i inne zarzuty ze spokojem. Na stwierdzenie matki, że „Idzie do klasztoru i nie będzie miał pieniędzy by móc pomóc rodzicom” odpowiedział gestem, który przypomina św. Franciszka: wyjął gotówkę jaką posiadał i oddał ją rodzicom, tłumacząc się, że więcej nie ma i więcej im dać nie może. Jednocześnie zapewnił, że będzie się za nich modlił, aby im Bóg błogosławił.Rozpoczął się dla niego nowy okres życia. Był to czas błogosławiony, w którym ukształtował swoją osobowość i udoskonalił życie wewnętrzne, które rozkwitło w całej pełni. Wstępem do tego był nowicjat, który rozpoczął we Lwowie pod czujnym okiem mistrza, o. Dionizego Sowiaka. Był on człowiekiem z natury dobrym i zawsze kochającym młodzież, lecz w stosunku do Katarzyńca zbyt łatwo się zrażał, co też miało odzwierciedlenie w różnych nieporozumieniach.

Młody nowicjusz z przejęciem odprawił ośmiodniowe rekolekcje. Starannie zachowywał milczenie. Ze wszystkich nauk robił notatki, jak również starał się wyciągnąć praktyczne wnioski. Swoim zachowaniem nacechowanym skromnością i skupieniem wyróżniał się spośród młodych kolegów, co potwierdza o. Maksymilian Kolbe: „Nie zapomnę nigdy skromności jaka tchnęła z jego postaci. W świeckim ubraniu, w wieku około 20 lat, trochę nieśmiały, w ruchach poważny, ale bez wymuszenia, w mowie raczej skąpy, ale roztropnie; spokój, uprzyjemniający obcowanie z nim, wskazywał, że jest on panem całkowitym siebie”.

Po rekolekcjach nastąpiły obłóczyny. Z rąk prowincjała o. Peregryna Haczeli otrzymał habit i nowe imię, a wraz z nim nowego patrona: „Będziesz się odtąd nazywał Wenanty. Masz za patrona męczennika. Daj Boże byś był tak mężny w życiu, jak męczennicy bywali w śmierci”.

Poszukiwanie doskonałości wiodło młodego nowicjusza Wenantego poprzez praktykowanie ascezy. Wymagała ona od tego młodego zakonnika zaparcia się siebie, wyrzeczeń i umartwienia. Była również realizowana poprzez studium, w czasie którego adept życia zakonnego poznawał Regułę i ustawy zakonne, postać założyciela, duchowość Zakonu i jego dzieje. Centrum życia nowicjackiego stanowiła modlitwa, która była praktykowana w różnorodnych formach: liturgiczna, na którą składała się Msza św. i Liturgia Godzin oraz wspólnotowa, wyrażająca się, np. w adoracjach, procesjach, czytaniach duchownych. Nie mogło zabraknąć również modlitwy prywatnej. Studium duchowe, a także praktykowanie modlitwy miało w nowicjuszach wykształcić odpowiednią postawę moralną, wdrożyć w życie umiłowanie ideałów zakonnych i ewangelicznych. Formacja zmierzała do zainicjowania w nowicjuszach życia radami ewangelicznymi: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.


W przestrzeganiu tego wszystkiego br. Wenanty był niedoścignionym wzorem dla współbraci. Wszystko to doskonale wprowadzał i realizował w życiu, starając się jak najlepiej wypełnić powierzone mu obowiązki. Efektem tego było powszechne uznanie jakie wzbudzał u innych zakonników, którzy podkreślali na każdym kroku jego skromność, pokorę, prostotę, cichość i wewnętrzną dojrzałość. Taką pozytywną postawę potwierdził również dobrze znający Wenantego ówczesny prowincjał o. Peregryn: „Obserwując go uważnie widziałem w nim zawsze wielką skromność połączoną z pokorą i szczerą naturalną prostotą” . Także magister zupełnie przełamawszy początkowe niechętne nastawienie do br. Wenantego, wyraził się o nim bardzo pochlebnie: „Mam dwóch świętych w nowicjacie, (…) i brata Wenantego wymienił na pierwszym miejscu”.

Kończąc nowicjat Wenanty Katarzyniec podjął decyzję kontynuowania drogi, której się podjął. To trwałe i mocne postanowienie wyraził w słowach: „Zakonnik nie powinien opuszczać zakonu i obchodzić się z matka, która go wychowała jak z macochą”.

Z modlitwą św. Franciszka w sercu „Bóg mój i wszystko”, obierając jedyny cel życia, którym była powodowana miłością służbą Bogu i troska o własne zbawienie, wszedł w rodzinę zakonną składając swoje pierwsze śluby.

Kolejnym etapem w jego życiu było Wyższe Seminarium Duchowne OO. Franciszkanów w Krakowie. Tu miał odbyć studia filozoficzno-teologiczne, a jednocześnie ugruntować się w powołaniu zakonnym i kapłańskim.

Już od samego początku przełożeni dostrzegli w br. Wenantym nieprzeciętne zalety duchowe i umysłowe. Zadziwił on i zaniepokoił współbraci swoim niezwykłym skupieniem w czasie modlitwy, jak również dojrzałością duchową i kulturą osobistą. Konsekwentnie przestrzegał wszystkich punktów regulaminu. Był bardzo pilnym i inteligentnym uczniem, wzorowym zakonnikiem i współbratem, śpieszącym zawsze z pomocą, gorliwym i oddanym w służbie Bogu.

Wśród osób stykającym się z nim budził podziw i wydawał się być niedostępnym, jednakże w bliższym zetknięciu był prosty, naturalny, serdeczny i miły. Jego droga duchowa na początku nie była prosta. W początkowej fazie młody zakonnik doświadczał wielu ciężkich pokus i stoczył wiele walk wewnętrznych. Najcięższym dla niego utrapieniem były pokusy zmysłowe, z którymi nieustannie walczył: „Muszę strzec swoich zmysłów”. Bóg przeprowadził go przez te doświadczenia, a jego późniejsze życie nie miało komplikacji duchowych, tak, że „szedł prosto drogą zakonnej wierności do Boga”.

W kontaktach braterskich Wenanty na początku miał pewne problemy, gdyż przestrzegając bardzo mocno swoich zasad nie chciał pójść na drobne ustępstwa wobec braci odnośnie różnych spraw zakonnego życia. Na przykład odmówił śpiewu, gdy schola w której brał udział śpiewała świeckie piosenki tłumacząc się, że to nie przystoi osobie zakonnej. Wtedy współbracia robili mu wymówki, lub obdarzali obraźliwymi epitetami, np. „mumia egipska”. Z czasem jednakże przyzwyczaili się do niego i zupełnie nie zwracali na to uwagi. Także sam br. Wenanty przeszedł przemianę swojej osobowości zakonnej, zabierając coraz śmielej głos we wspólnocie, uczestnicząc w różnych zabawach, czy też ożywiając znacznie relacje braterskie. Z czasem Wenanty dla wspólnoty stał się nieocenionym skarbem, szanowany przez wszystkich, jako wzór dla innych kleryków.


Przez cały czas studiów prowadził głębokie życie duchowe, które starał się w sobie nieustannie rozwijać: „Codziennie przystępował do Komunii św. i pilnował tego z całą sumiennością. Jego życie duchowe było bardzo gorliwe, przede wszystkim bez wymuszania i jakiejkolwiek sztywności, prawie zawsze skupiony. (…) Gorliwy w nawiedzaniu Najświętszego Sakramentu, innych zachęcał i wpisywał do stowarzyszenia adoratorów. Była to adoracja kilkuminutowa, co godzina. Wenanty na głos zegara wymykał się po cichu z celi i śpieszył na pobliski chór kościelny, by spełnić ten miłosny obowiązek wobec Jezusa Eucharystycznego”.

Jego duchowość charakteryzowała się mistyką krzyża, który w swoim życiu bardzo ukochał. Krzyż uczył br. Wenantego czym jest grzech: „To za moje grzechy Pan Jezus cierpi.” W krzyżu ukazywała mu się Boża sprawiedliwość, jak również jego miłosierdzie. Krzyż uczył go ufności do Boga, pokazywał jak można w życiu przyjąć cierpienie . Rozumiał jak wielką wagę dla każdego człowieka ma zbawienie duszy, dlatego duszę swą i jej wieczne zbawienie cenił najbardziej. Bardzo poważnie podchodził do formacji w seminarium osiągając jak najlepsze jej owoce. Chciał cały oddać się na posługę bliźniemu, a przede wszystkim zabiegał o zbawienie dusz innych ludzi: „Powinienem też cenić inne dusze! Troszczyć się o ich zbawienie. (…) Ofiaruj swe prace w intencji, aby dusze Bogu pozyskać, a przede wszystkim modlić się często o nawrócenie zatwardziałych grzeszników. Przygotuj się do pracy nad zbawieniem ludzi pilną nauką”.

Posiadając nadprzyrodzoną motywację br. Wenanty cały oddał się studiom. Mając wcześniejsze dobre przygotowanie nie miał z nauką żadnych problemów, co więcej starał się dodatkowo pogłębiać swoją wiedzę, oraz pomagać słabszym braciom. W tym celu przyczynił się do powstania w seminarium koła naukowego o nazwie Zelus Seraphicus, którego przez długi okres czasu był sekretarzem i prezesem. Zadaniem koła było między innymi gruntowne studium i dyskusje na różne tematy, które poszerzały wiedzę alumnów potrzebną w duszpasterzowaniu. Pisanie referatów, odczyty, mowy miały za cel utrzymanie i wzmocnienie ducha zakonnego, gdyż zakonnik który w ten sposób pracuje, „zwłaszcza dla pobudek nadprzyrodzonych zyskuje wiele łask od Pana Boga do doskonalszego życia” . Sam br. Wenanty bardzo prężnie w nim działał podejmując się opracowania najtrudniejszych kwestii i problemów.

Czas pobytu w seminarium był dla Katarzyńca okresem wszechstronnej formacji zakonnej, którą prowadził na płaszczyźnie tak duchowej, jak i intelektualnej.

Życzenie prowincjała, które tenże wypowiedział przy jego obłóczynach wiernie realizował w całym życiu, a jego początki można z łatwością odnaleźć już w okresie formacji. „Życie kleryka Wenantego nie było męczeństwem krwi, ale z pewnością było męczeństwem życia polegającym na ciągłym przełamywaniu siebie na drodze obowiązku, pracy, wysiłku, poświęcenia, umartwienia, pokuty i ciągłej ofiary składanej na ołtarzu wiernej służby Bożej”. W ten sposób poszukiwał i dążył do doskonałości, której wzorem dla niego był Jezus Chrystus.

Czas wieloletniego oczekiwania i mozolnej pracy przygotowującej do kapłaństwa został uwieńczony święceniami kapłańskimi, które o. Wenanty Katarzyniec otrzymał 2 czerwca 1914 r. z rąk bpa Anatola Nowaka przed ołtarzem Matki Bożej Smętnej Dobrodziejki w Krakowie. Rozpoczął się dla niego okres życia, który zaowocował w pracy duszpasterskiej i formacyjnej.

Naśladując w życiu zakonnym i kapłańskim Chrystusa ubogiego i cierpiącego, realizował ideał franciszkański postawy minoritas – brata mniejszego. Ubogi, umartwiony, skromny, pokorny, nie oszczędzający się w pracy realizował ideał zakonny, do którego przez tak długi czas się przygotowywał w czasie zakonnej formacji, a który miał swój finał, gdy umierał jako młody zakonnik na łożu boleści.

Początki pracy kapłańskiej

O. Wenanty swoją pierwszą Mszę Prymicyjną odprawił przy tym samym ołtarzu, przy którym poprzedniego dnia otrzymał święcenia. W ten sposób wszedł w swoje kapłaństwo przez Maryję, Matkę kapłanów i Jej oddał się całym sercem. Jako mandukator posługiwał mu o. Czesław Kellar, jego dawny profesor, wychowawca i stały spowiednik. W ten sposób przy sprawowaniu Ofiary Chrystusa spotkało się dwóch świątobliwych kapłanów, mistrz i uczeń.

Pierwszą próbę ogniową młody kapłan przeżył podczas pobytu w rodzinnej miejscowości, do której się udał, aby odprawić Mszę Prymicyjną. W tym czasie wybuchła I wojna światowa i front wojenny przesuwał się przez Obydów. O. Katarzyniec wykazując nadzwyczajne opanowanie i pokój ducha starał się zaradzić powszechnej panice i skupić ludność rodzinnej miejscowości wokół kaplicy, gdzie nieustannie spowiadał i rozdawał Komunię Świętą. W ten sposób mieszkańcy napełnieni odwagą i zaopatrzeni świętymi sakramentami szczęśliwie przetrwali napad kozackiej armii.


Pierwszą jego placówką duszpasterską były Czyszki, rozległa parafia niedaleko Lwowa. Od początku swojego posługiwania dał się poznać miejscowej ludności jako nadzwyczaj gorliwy i sumienny, skromny i pokorny kapłan. Chętnie służył każdemu grzecznie odpowiadając na pytania, jednakże w odróżnieniu do miejscowych ojców nie przestawał i nie rozmawiał z nikim bez potrzeby.

Bardzo pochlebne świadectwo, które doskonale charakteryzowało jego postawę wystawił mu jego gwardian o. Karol Olbrycht przedstawiając go jako kapłana pracowitego, zrównoważonego, na każdym kroku zdradzającego wielką świątobliwość. . Jego przełożony charakteryzował go jako człowieka, który nigdy nie był przygnębiony, pochmurny, ale który też nie wybuchał wesołością, nigdy się nie gniewał, niczym się nie zrażał, lecz zawsze towarzyszyła mu pogoda umysłu i umiarkowanie, „w sposób właściwy duszom ściślej z Bogiem zjednoczonym”.

O. Katarzyniec odznaczał się wielką pobożnością Eucharystyczną, która wyrażała się w długich chwilach spędzanych na adoracji Najświętszego Sakramentu. Także brewiarz odmawiał najczęściej przed tabernakulum. Parafianie wielokrotnie widzieli go odprawiającego Drogę Krzyżową, zaś służba na plebani zastawała go częstokroć modlącego się na kolanach przed Ukrzyżowanym.

O. Wenanty bardzo szybko zasłynął w parafii Czyszki jako spowiednik i kierownik duchowy. Zbliżenie między nim a parafianami nastąpiło właśnie w konfesjonale, w którym pełnił posługę przez wiele godzin, często bez względu na zimno, które mu dotkliwie dokuczało. Był zawsze cierpliwy, wyrozumiały, mający czas dla wszystkich. Poprzez spowiedź kształtował i odmieniał życie penitentów wprowadzał wiele pobożnych praktyk, a szczególnie propagował częstą Komunię św. . Również wielką gorliwością odznaczał się w czasie wizyt u chorych, do których spieszył na każde wezwanie, bez względu na odległość i warunki pogodowe, czy szalejące wówczas epidemie.

Podobnymi przymiotami odznaczał się również na innych polach duszpasterstwa. Jako katecheta potrafił opanować rozkrzyczaną grupę dzieci, które darzyły go zaufaniem i posłuchem. W nauczaniu okazał się wspaniałym pedagogiem, wykładając prawdy katechizmowe w sposób prosty i przystępny, obrazując porównaniami i przykładami zrozumiałymi dla wszystkich.

Najliczniejsze pochwały i powszechne uznanie zyskał sobie o. Wenanty przez swoje kazania. Były one dobrze skomponowane i pomimo tego, że nieraz poruszały trudne tematy były zrozumiałe dla wiernych. Treść miały prostą, jasną i głęboko wnikającą w duszę. W czasie zawieruchy wojennej swoją mową umacniał, podnosił na duchu i pocieszał. Mówił o wierze i nadziei, o potrzebie modlitwy, o cnotach i pokusach, o wielkości Boga.

O. Wenanty – formator młodych zakonników

Pobyt o. Wenantego w Czyszkach nie trwał długo. Pomimo młodego wieku, obdarzony przez prowincjała ogromnym zaufaniem został wybrany na magistra nowicjatu. Po otrzymaniu woli przełożonych natychmiast, bez rozgłosu udał się do Lwowa, aby pełnić powierzone mu obowiązki.

Od samego początku wytworzyła się pełna zaufania więź między nim a nowicjuszami. Alfons Kolbe, pierwszy biograf o. Wenantego, a także ówczesny jego nowicjusz w relacji podkreślał: „Tak serdecznie i po bratersku do nas przemówił, że każdy chyba ze słuchających przylgnął do niego zupełnie (…) tejże chwili. Więc postanowiliśmy odpowiedzieć temu niezasłużonemu zaufaniu”.

Swoją posługę w nowicjacie o Katarzyniec zaczął bardzo pracowicie i stanowczo, od ustalenia regulaminu, programu dnia i wyznaczenia obowiązków. Musiał także samodzielnie przeprowadzić ośmiodniowe rekolekcje. Wymagało to od niego dużego nakładu pracy, jak również ogromnego urobienia wewnętrznego, gdyż z braku odpowiednich materiałów czerpał z własnych notatek i doświadczenia.

Młodym nowicjuszom w czasie formacji przedstawił obraz życia zakonnego. Ukazywał do jako szczególną służbę Bogu, która jest źródłem osobistego szczęścia, pomimo wszelkich trudności jakie stoją na drodze powołania. Mocny nacisk, zauważył o. Alfons, kładł na odpowiednie wychowanie zakonne: „Bardzo gruntownie przerabiał z nami zasady życia zakonnego, a więc czynniki, które składają się na to by dany zakonnik był naprawdę dobrym zakonnikiem, a nie tyko z habitu i imienia”.

Ciągle akcentował Regułę jako drogę doskonałości do Boga, którą każdy dobrowolnie przyjmuje. Główne zasady dla reguły franciszkańskiej, jakie w swoim życiu wyznawał, i które wiernie przekazywał młodszym braciom można ująć w następujących punktach: duch gorliwości, ubóstwa, pokory, pokuty i miłości braterskiej. W tych też punktach streszczała się cała jego praca wychowawcza w nowicjacie.

Zwracał uwagę na potrzebę i praktykę modlitwy. Oprócz modlitw wspólnych, które praktykował według wskazań zakonnej tradycji wysoko cenił modlitwę prywatną, w której zachęcał nowicjuszy do kultu Najświętszej Maryi Panny, a szczególnie zalecał adorację i nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu, w których dopatrywał się ścisłego związku ze świętością zakonną.

O. Magister zachęcał podopiecznych do częstej modlitwy przed tabernakulum, szczególnie do pobożnego uczestnictwa we Mszy św., do codziennej Komunii św. i jeszcze częstszej komunii duchowej. Zachęty te popierał własnym życiem, przez co stawały się one bardziej czytelne i autentyczne w naśladowaniu. Nowicjuszy budował i pociągał przykładem.

Bardzo surowo przestrzegał zakonnego ubóstwa i wychodząc od wzoru zakonodawcy pragnął go wprowadzać wśród braci, aby był zachętą i przykładem do naśladowania : „W celi nie miał nic coby tchnęło choć lekką próżnością lub zamiłowaniem wygody. Buty miał zawsze ciężkie z cholewami i w ogóle jaki strój zakonny dostał podczas obłóczyn, taki zawsze nosił. Nic nie zmieniał swoją wolą” . Wskazywał na św. Franciszka, który ubóstwo bardzo umiłował, nazywając je swoją matką albo oblubienicą. O. Wenanty bardzo się dziwił, że nie wszyscy je pożądają całym sercem. Zadowalał się niewielką ilością pokarmu, aby jak najwięcej zostawić dla ubogich, którzy gromadzili się przy klasztornej furcie. Umartwienie i praktyki pokutne, które jako kleryk wprowadził w życie, stosował z jednakową wiernością jako magister nowicjatu . Za najwyższy stopień wyrzeczenia uważał o. Wenanty umartwienie wewnętrzne odnoszące się do własnego rozumu i woli. Najwięcej bowiem trudności w życiu duchowym powoduje według niego miłość własna, od której nikt nie jest wolny, i która przenika całą duszę i wszystkie jej czynności. Jako jej antidotum widział „posłuszeństwo, które wprowadza zupełny spokój do duszy, zamyka drogę do grzechu i cieszy się ustawicznym błogosławieństwem Boga”.

Jak seraficki ojciec św. Franciszek, o. Wenanty zakochał się w Ukrzyżowanym . Długie godziny spędzał adorując Chrystusa utajonego w Najświętszym Sakramencie, często samotnie pośród nocy klęcząc bez oparcia z rękami skrzyżowanymi pod kapturem, rzewnie rozmodlony. Podobna pobożność i skupienie rysowało się na jego twarzy, gdy odprawiał Mszę św. Czynił to bez pośpiechu, skrupulatnie według przepisów i pobożnie.

W wychowaniu braci był bardzo dokładny, sumienny i wymagający, a nawet w wysokim stopniu surowy. Równocześnie podopiecznych otaczał serdeczną miłością, która z wielką gorliwością i zaufaniem była odwzajemniana. Miłość i szacunek wprowadzał jako fundament wzajemnych stosunków we wspólnocie. Miłość wzajemną w klasztorze określał jako znamię doskonałego życia zakonnego: „Duch miłości braterskiej jest oznaką ducha Reguły serafickiej” .

Podejmował również liczne obowiązki z których się wzorowo wywiązywał. Odnotował to prowincjał o. Marian Sobolewski: „Klerycy, nowicjusze i profesi są wychowywani wzorowo, jak również i bracia zarówno nowicjusze jak i profesi”.


Nadmiar ustawicznej i wielostronnej pracy mocno nadszarpnął jego zdrowie, które nigdy nie było dość mocne. W sierpniu 1917 bardzo ciężko zachorował na hiszpankę i od tego czasu stan jego zdrowia wciąż się pogarszał. Zaniepokojeni przełożeni odciążyli go od niektórych zajęć, jednakże on sam starał się być użytecznym. Kiedy tylko miał chwilę wolnego czasu znajdował sobie jakieś zajęcie, bądź też służył w konfesjonale. Sam o swojej chorobie nic nie mówił i nikomu się nie skarżył, dlatego nikt się nie domyślał jak bardzo jest chory. Przełożeni nakazali mu odpoczynek i wysłali na pierwszy od czterech lat urlop do Hanaczowa. O. Katarzyniec Wrócił wypoczęty i rześki, lecz po niedługim czasie ponownie zachorował. Prowincjał ograniczył jego posługę spowiedzi do jednej godziny tygodniowo, a gdy choroba przybierała na sile zakazał przychodzenia na wspólne modlitwy. Była to dla niego ciężka pokuta, ale znosił ją spokojnie i rozkazu przestrzegał wiernie . Pod koniec roku 1918 nowa fala hiszpanki nawiedziła Lwów. O. Wenanty ponownie ciężko podupadł na zdrowiu. Przybyły lekarz stwierdził grypę i gruźlicę. Ze względu na dobro nowicjuszy musiał zrezygnować z funkcji magistra.

Cierpienie przyjmował o Katarzyniec z pogodą ducha i myślał raczej o niebie niż o śmierci. Rozkazy przełożonych, które zakazywały mu spełniania licznych obowiązków, czy też dotyczyły wyjazdów na leczenie spełniał z pokorą. Nie pragnął dla siebie specjalnej opieki, ani środków medycznych, nie chciał nawet mleka, uważając, że to marnotrawstwo. Dokuczała mu samotność : „Zawsze lepiej jest w konwencie z innymi Braćmi. Ja sam na sobie to odczuwam w Hanaczowie”.

Stan jego zdrowia wciąż się pogarszał, jednakże o. Wenanty przyjmował chorobę spokojnie jako wolę Bożą. Osoby, które się o niego martwiły pocieszał słowami: „Nie smuć się bardzo i nie płacz. Widocznie taka jest wola Jezusa (…). I dla mnie krzyżem jest chorowanie i to, żem oderwany jest od ulubionej pracy – ale cóż, jeśli Bogu tak się podoba, niech tak będzie!” To ciągłe zgadzanie się z wolą Bożą dawało mu spokój, a nawet radość. „Twarz jego pomimo cierpienia była zawsze anielsko uśmiechnięta, (…) gdy bywałem przy nim lubiał rozmawiać przeważnie o rzeczach Boskich. Prosił nieraz bym mu coś duchowego przeczytał. Często przypominał, by mu przyniesiono Komunię św.” Wszystkich, którzy podziwiali jego ogromną cierpliwość, pokorę i łagodność, budował swoimi cnotami. Nie mogło być inaczej skoro pomocą tego sługi Bożego w przezwyciężaniu choroby była miłość do Boga, w której widział jedyne i prawdziwe szczęście.

Śmierć przyszła niespodziewanie i cicho, jak ciche było jego życie. Odszedł po wieczną nagrodę do Boga wieczorem 31 marca 1921 roku .