„Jak to Fredro Kalwarię zakładał”
Już od rana, na dziedzińcu kormanickiego zamku, wielki gwar i ruch. Służba krząta się i biega, by spakowane kufry dobrze przymocować do powozów, aby podczas drogi nie pogubić potrzebnych rzeczy. – Tato, tato, co się dzieje, dlaczego służba pakuje nasze rzeczy? – pytała niecierpliwie Teresa Anna, córka hrabiego Fredry, biegnąc kamiennymi schodami prosto w ramiona ojca. – Dziś jedziemy do naszego dworku w Nowosiółkach, a jutro tata idzie na polowanie – odrzekł radosnym głosem pan Andrzej, ojciec hrabianki.
Podczas drogi wszyscy zachwycali się malowniczymi krajobrazami, pana Fredrę zaś już cieszyły, jeszcze nie zdobyte, trofea. Następnego dnia, wczesnym rankiem, kompania myśliwych na czele z Fredrą, zapuściła się w gęsty las. Upolowano wiele zwierzyny, kiedy zadowolona kompania miała już szykować się do drogi powrotnej, naraz z zarośli wybiegł dorodny jeleń z przepięknym porożem. Hrabia zapragnął mieć takie trofeum w swoim zamku i od razu, nie myśląc wiele, rzucił się w pogoń za zwierzem. Gonitwa była tak szybka, że parobcy nie zdołali dogonić swojego pana, który przedzierał się przez gąszcz drzew, krzewów i chaszczy. W tym pędzie, Fredro nawet nie zauważył, że znalazł się na szczycie góry. Nagle jeleń stanął, a oniemiały szlachcic patrząc na niego osunął się na ziemię i padając na kolana wołał: – Boże mój, Boże! Tak klęczącego pana odnaleźli myśliwi, którzy zdziwili się, że jeleń nie został upolowany.

To wydarzenie dla wszystkich było zagadką do samego wieczora. Kiedy o zmroku w nowosielskim dworku, rozpalono ogień w kominku, hrabia Fredro wszystkim opowiedział, co go spotkało na wzgórzu. – Kiedy dobiegłem do stojącego przede mą jelenia, zobaczyłem wielce dziwną i jakże zachwycającą rzecz. Oto między rogami zwierza jaśniał niebiańską światłością krzyż, znak zwycięstwa naszego Zbawiciela.
Tej nocy nikt nie mógł zmrużyć oka dzięki cudownemu wydarzeniu, jakie przeżył Andrzej Maksymilian, który przy tlącym się jeszcze ogniu rozmyślał o łasce, jaka go spotkała i co zrobić, by dar ten nie poszedł na marne. po powrocie do Kormanic wydał rozporządzenia i niedługo potym rozpoczął budowę kościoła na miejscu cudownego spotkania. Razem z tym pomysłem podjął myśl, aby na zboczach gór wybudować kaplice, które upamiętniałyby święte miejsca w Jerozolimie, a które pomocne będą w rozpamiętywaniu Męki Pańskiej. Okoliczna szlachta i sama rodzina Fredrów pochwalała ten pomysł i podjęty trud, by miejsce tamtego wydarzenia wyróżnić kościołem i klasztorem, tymbardziej, że łacińscy katolicy od dawna skarżyli się, że w okolicy nie mają swojego kościoła.
I tak, w Roku Pańskim 1665 na wzgórzu stanął kościół z klasztorem, a w 1668 r. do owego miejsca sprowadził Fredro Zakon Franciszkanów, który na wzór św. Franciszka, swojego założyciela, odróżniał się umiłowaniem Pana Jezusa Ukrzyżowanego i kult ten rozszerzał w Polsce od XIII wieku. Zakonnicy opiekowali się drewnianym kościołem i chętnie pomagali coraz to liczniej przybywającym pątnikom w rozważaniu ostatnich, cierpiętliwych, chwil życia naszego Pana. I mimo, że drewniana zabudowa klasztorna Fredry nie istnieje i sam fundator odszedł do wieczności a o pierwszych zakonnikach nikt już nie pamięta, to do dziś Franciszkanie pełnią w Kalwarii powierzone im dzieło, a starzy ludzie mówią, że na uroczystość Podwyższenia Krzyża Pańskiego, jeleń podchodzi nocą pod murowany kościół, by uczcić triumf, jaśniejącego zwycięstwem, Krzyża naszego Pana.
Oprac. fr Rafał M. Antoszczuk
„Jak znalazł się Cudowny Obraz w Kalwarii”
Jeden dziad kalwaryjski opowiadał, że na początku obraz Najświętszej Panienki, a także i św. Antoniego był w kościele Najświętszej Maryi Panny u Ojców Franciszkanów w Kamieńcu Podolskim. Oprócz prostego ludu, modlili się przed cudownym wizerunkiem Kamienieckiej Pani, szlachetni panowie, hetmani: Żółkiewski, Czarnecki, książę Jarema Wiśniowiecki, także wielcy królowie: Jan Kazimierz, Jan III Sobieski. Te radosne chwalby na cześć Maryi przerwała krwawa bitwa o twierdzę kamieniecką; nie pomogły fortele pułkownika Jerzego Wołodyjowskiego, miasto zdobyli Turcy, którzy w kościele Franciszkanów zrobili stajnię i magazyny. Drażniły niewiernych namalowane lub wyrzeźbione Święte Postacie, do tej złości przyczyniały się także psoty jakie robił im św. Antoni; ludzie mówią, że nawet za jego przyczyną konie tureckie unosiły się w powietrze. Hali Basza, komendant zdobytej twierdzy nakazał swojemu wojsku wszystkie święte przedmioty wyrzucić z kościoła, obraz zaś św. Antoniego rozkazał spalić, a wizerunek Madonny wyrzucono ze skarpy do rzeki Samostrycz.
Nieopodal rzeki mieszkał Starzec, którego owej nocy ciągle budziły dzikie wycia, hulanki, strzały gwintówek pijanych, triumfujących Turków, które dochodziły z miasta. Kiedy jednak zasnął, ujrzał we śnie piękną postać, jak opowiadał: -To była piękna Pani. W prawej ręce trzymała berło, na lewej zaś spoczywało Dzieciątko, które prawą rączką błogosławiło, a w lewej trzymało kulę ziemską. Pani ubrana była w czerwoną suknię i ciemnozielony płaszcz, Dzieciątko zaś w jasnopopielatą szatę. Na głowie obydwu Postaci były korony wysadzane drogimi kamieniami, spod korony Pani spływały rozpuszczone, złoto brązowe włosy. Za głową Królowej nieba jaśniała niebiańską jasnością duża aureola. Starzec zauważył, że Pani ma jedno odkryte ucho, dzięki czemu pomyślał, że należy coś Jej powiedzieć. Jednak Postać ubiegła go w tym zamiarze i powiedziała: – Jestem Najświętszą Marią Panną a to mój Boski Syn. Odnajdź obraz z wizerunkiem jaki widzisz, leży w Samostryczu, zanieś go do Kalwarii, gdyż tam przez ten mój znak, wielu ludzi otrzyma wiele łask.

Starzec nie śmiał już o nic pytać, kiedy się przebudził z wielkim niedowierzaniem poszedł na poszukiwania obrazu. Ku swojemu wielkiemu zdziwieniu znalazł go takim samym wizerunkiem, jaki widział we śnie. Owinąwszy w płótna począł nieść do Kalwarii. Droga jednak była daleka i musiał zatrzymać się w Samborze na nocleg w zajeździe. – Panie gospodarzu, gdzie mogę schować ten pakunek, aby nikt go nie zniszczył, a co gorsza skradł?- pytał z niepokojem właściciela zajazdu – Schowajcież go pątniku do tej skrzyni. Zawsze, przez noc śpi na niej mój syn Maciek, a kiedy on śpi, to żadna siła go z tego miejsca nie ruszy – odpowiedział, śmiejąc się, właściciel zajazdu.
Kiedy wszyscy spali, naraz rozległ się wielki trzask i huk. – Matulu, matulu! – wołał przerażony Maciek – Co się stało?- pytał, w ciemnościach izby, głos gospodyni. – Kiedy spałem coś mnie uderzyło i zrzuciło ze skrzyni! – krzyczał ze strachem w głosie chłopiec – Na pewno pacierza nie odmówiłeś i dusza anielska cię upomniała – skarcił chłopca ojciec – Przeżegnaj się i kładź się spać – powiedzieli zaspani rodzice.
Maciek z lękiem uczynił znak krzyża i położył się ponownie na skrzyni. Tej nocy chłopiec jednak jeszcze dwa razy został zrzucony ze swego posłania. Dopiero, kiedy spadł za trzecim razem, gospodarz przypomniał sobie o Starcu, który wkładał do skrzyni jakieś zawiniątko podobne swoim kształtem do obrazu. Natychmiast obudzono tajemniczego gościa i kiedy opowiedzieli gospodarze o przygodzie ich syna, Starzec otworzył skrzynię i ku wielkiemu zdziwieniu i zachwyceniu ze skrzyni wydobywała się jasność, która biła z wizerunku Matki Bożej. W tym zachwycie trójka modlących się ludzi nie zauważyła, że zjawisko tak przestraszyło Maćka, że z wielki krzykiem wybiegł do miasta. Jego krzyk był tak przeraźliwy, że pobudził mieszczan, którzy myśleli, iż to Turcy napadli miasto od strony zajazdu. Wybiegli na ratunek, ale kiedy dotarli do zajazdu od razu zauważyli jaki to cud przestraszył chłopca.
Po pobożnym uczczeniu Najświętszej Bogarodzicy, prosili Starca, by cudowny wizerunek zostawił w Samborze, niektórzy nawet proponowali pątnikowi sporą sumę pieniędzy. Starzec opowiedział wszystkim o swoim widzeniu i rozkazie jaki otrzymał od Królowej aniołów. Dopiero po tej opowieści mieszkańcy opamiętali się i przy radosnych, pobożnych śpiewach i modlitwach, odprowadzili Starca z jego skarbem do miejsca, które wskazała mu Matka Boża. W Kalwarii obraz oddał zakonnikom, którzy z radością i uszanowaniem umieścili go w jednym z ołtarzy. Starzec opowiedział Franciszkanom historię wizerunku, jednak nikomu nie powiedział jak się nazywał i skąd dokładnie pochodził, niewiadomo też co się z nim później stało. Niektórzy mówią, że był jeszcze w Kalwarii trzy dni i zniknął, i że może to był sam św. Antoni z kamienieckiego kościoła, pod postacią Starca, który chciał uratować Matkę Bożą i Jej Syna. Do dziś Maryja słucha swoim odkrytym uchem próśb modlących się pielgrzymów, dlatego w tym miejscu została nazwana Matką Bożą Kalwaryjską, Matką Słuchającą.
Oprac. fr Rafał M. Antoszczuk
„O karczmie co pod ziemię się zapadła”
„W pobliżu klasztoru w Kalwarii Pacławskiej stała pochylona wiekiem karczma. Arendarzem był Żyd imieniem Baruch. W każdy wieczór schodzili się tu drwale z okolicznych lasów i chłopi, aby wypić gorzałkę i pobawić się w rytm basetli i skrzypiec. Huczała więc i trzęsła się w posadach karczma. Z dala już słychać było pokrzykiwania podchmielonych biesiadników. Arendarz zacierał ręce z zadowolenia i nalewał gorzałkę do kubków. – Pijcie Macieju – mówił – jeszcze wam jednego Celestynie. Rozochoceni chłopi nie żałowali grosza, a kiedy już go brakowało, zastawiali co mieli- a to pas, kubrak lub buty. Hulanki przeciągały się nawet do rana. Zamartwiały się żony, szczególnie zaś Maciejowi. Mąż jej drwal w pobliskim lesie, wychodził wcześnie rano na wyrąb, a przychodził do domu późno w noc. – Aby was ziemia pochłonęła, abyście już z diabłem poszli – co dzień klęła Maciejowa, a wraz z nią inne baby.
Pewnego razu przechodził koło karczmy, wsparty na kosturze, w łachmany odziany, starzec. Mimo nędznego ubioru biła z jego postaci duma i dostojeństwo. Wnet otoczył go wianek kobiet. – Wody mi dajcie, dobre kobiety, bom strasznie zdrożon – rzekł. Maciejowa pierwsza podała dzban czystej wody. – Kto ty, panie? – spytała. – Jestem pustelnik – odpowiedział. – przychodzę tu z dalekich stron. Chcę, nim liście zżółkną, a trawa zwiędnie, dojść do gór. – Niebiosa nam ciebie zsyłają – rzekła Weronika, żona kowala. – Źle się u nas dzieje, zostań u nas. – Zostań, zostań – wołały kobiety, jedna przez drugą. – Zostań i módl się. – Widzę, że trapi was zmartwienie- odrzekł starzec. – Mogę wiedzieć jakie? – Chłopy nam się zatracają – odparła Maciejowa. – Cały dzień w karczmie siedzą, zarobki przepijają. Módl się przeto za nich! – Módl się! – zawołały wszystkie razem.
Starzec przyobiecał modlitwy za niegodziwych, a rozpocząć je miał z wieczora. I tak się stało. Trochę chleba i wody ułożył na wysokim kamieniu, stanął obok i wznosił ręce ku górze. Trwało to przez siedem dni i siedem nocy. Ustały na ten czas hulanki w karczmie, lecz gdy tylko pielgrzym zszedł z kamienia, na którym zostawił odciski swoich stóp, znów zabrzmiała skoczna muzyka i dało się słyszeć okrzyki: – Hu- ha- hejże- hola. – Przeklęci – rzekł pielgrzym, po czym dodał: – Kiedy wrócę za rok, karczmy już nie będzie.
Nie na wiele zdały się przestrogi i ostrzeżenia pielgrzyma. Jak dawniej odbywały się w karczmie huczne biesiady i hulanki, jak dawniej mężczyźni przepijali w ciężkim pocie zarobione grosze, jak dawniej żony przeklinały swoich mężów. Gdy minął rok i jeden dzień, zjawił się we wsi ponownie pielgrzym. Był już późny wieczór. Pajęczyna komarów rozpostarła się nad licznymi rozlewiskami. Co pewien czas między drzewami przeleciał z piskiem gacek. Wtem w karczmie zapaliły się wszystkie światła, zagrała basetla i skrzypki. Jakiś silny męski baryton krzyknął: – Hejże, a żywo! Były to jednak ostatnie słowa tam wypowiedziane, bo oto nagle ręka pielgrzyma uniosła się w górę. Stała się rzecz straszna. Stara karczma zapadła się pod ziemię. I śladu po niej nie zostało. Czasami tylko w parne, letnie wieczory, słychać w głębi ziemi delikatny dźwięk skrzypiec.”